Językowa corrida

11.10.2024

Gramatyka!

Jeśli się komuś wydaje, że gramatyka jest szkolnym balastem, to się grubo myli. Gdyby szkolny przedmiot o nazwie „język polski” faktycznie był wypełniony szeroką wiedzą o języku, to uczniowska wiedza o świecie byłaby pełniejsza. I nie tylko uczniowska. Osoby dojrzałe też używałyby języka z większą świadomością jego roli, funkcji i mocy.

Bo język ma moc! Tworzy wspólnotę, pozwala poznać świat, komunikuje i wyraża emocje. Ale również – o czym często zapominamy – tworzy portret komunikacyjny jego użytkowników. Na wizerunek każdego z nas składa się bowiem nie tylko prezencja, lecz także (a może przede wszystkim) sprawność językowa, czyli umiejętne, stosowne i poprawne użycie form słownych. Umiejętne i stosowne – to dostosowane do sytuacji komunikacyjnej, poprawne – to zgodne z obowiązującą normą językową, która opiera się na regułach gramatycznych.

Aby mówić i pisać poprawnie, nie trzeba znać wszystkich mechanizmów rządzących językiem. Ale trzeba mieć o nich pojęcie, gdy się publicznie wypowiadamy o języku, a zwłaszcza, gdy ganimy jakieś formy gramatyczne. Nie można powiedzieć: to jest niepoprawne, bo się nam ta forma nie podoba. Warto wtedy sięgnąć choćby do szkolnej gramatyki i sprawdzić, czy nasze „nie podoba mi się” ma oparcie w jej regułach.

Weźmy za przykład rodzaj gramatyczny rzeczowników osobowych. Większość przybiera dwa rodzaje: męski i żeński. Począwszy od imion: Jan i Janina, Stefan i Stefania, poprzez nazwiska: Kochanowski i Kochanowska, Biały i Biała, Nowak i (dawniej) Nowakowa, aż do nazw zawodów, godności i stanowisk: aktor i aktorka, dyrektor i dyrektorka, profesor i profesorka, a także nowa opozycja rodzajowa – minister i ministra. Ta ostatnia forma, choć pierwotnie uznana za niezgodną z mechanizmem słowotwórczym polszczyzny, została zaakceptowana w uzusie, który jest podstawą normy językowej. Ministra ma swoje formy gramatyczne: dopełniaczową – ministry, celownikową – ministrze itd. Forma ministrze jest tożsama z wołaczem rzeczownika męskiego minister, forma ministry – z żartobliwą albo pogardliwą formą mianownika liczby mnogiej: te ministry. O tym, w jakim znaczeniu jest użyta, decyduje kontekst.

Wydawałoby się, że to sprawa oczywista. Tymczasem ostatnio grono sędziów podważyło poprawność sformułowania obejmując stanowisko ministry użytego w ślubowaniu nowych członkiń rządu. Nie dyskutuję z argumentacją merytoryczną, tylko z gramatyczną. Argument, jakoby dopełniaczowa żeńska forma ministry była w tekście ślubowania tożsama z ekspresywnymi rzeczownikami męskimi typu: profesory, prezydenty, chłopy, senatory, świadczy o złej woli albo o nieznajomości reguł gramatyki. Czyżby dla autorów opinii różnica między wyrażeniem: stanowisko ministry a ekspresywnymi formami męskimi: te prezydenty, te ministry była nieuchwytna? Trudno powiedzieć, ale jak widać, wiedza gramatyczna jest potrzebna w wielu życiowych sytuacjach.

04.10.2024

Gdzie jest celownik?

Dla kogo czy komu dedykacja? – to pytanie chodziło mi po głowie, gdy stałam w kolejce po autograf szczecińskiego pisarza. W zasadzie odpowiedź jest prosta: dedykacja jest dla kogoś, ale książkę dedykuję komuś. Gdy jednak autor wpisał na tytułowej stronie pierwsze słowa: Dla Ewy, to ja odruchowo zapytałam: A nie Ewie? Na co pan pisarz po krótkim namyśle dopisał – Ewie. I tak oto mam w jednym miejscu dowód walki dopełniacza z celownikiem: Dla Ewy – Ewie. Siedząca obok autorka innej książki, słysząc nasze gramatyczne potyczki, zdecydowała się na użycie wołacza (też prawie zapomnianego): Pani Ewo, życzę radości z czytania!.

Mam wrażenie, że współcześnie celownik zbyt często poddaje się dopełniaczowi. Być może dlatego tak jest, że w miejscach odpowiednich dla celownika pojawia się towarzyszący dopełniaczowi przyimek dla i to on ma tę moc! Sformułowanie dla Ewy jest mocniejsze, bo obok siebie stoją rzeczownik i przyimek. Forma celownikowa Ewie jest sama, więc słabsza. I choć wątłość formy nie zawsze oznacza jej słabość (pisałam o tym w felietonie poświęconym zaimkowi mi), to jednak w tym wypadku celownik wyraźnie ustępuje miejsca dopełniaczowi wzmocnionemu przyimkiem.

Odpowiedź na pytanie, jakiej formy użyć: celownika czy dopełniacza w towarzystwie przyimka dla – jest zależna od sensu zdania i wymagań składniowych czasownika. Mówimy: Przyniosłam prezent Lence (celownik), ale: To jest prezent dla Lenki (dopełniacz). Mówimy: Kłaniam się panu prezesowi (celownik), ale: Przesyłam ukłony dla pana prezesa (dopełniacz). Mówimy: Mama kupiła coś Jankowi (celownik), ale: Mama kupiła coś dla Janka (dopełniacz).

Przecież to jasne – powiedzą czytelnicy – więc w czym problem? Problem w tym, że czasem samotny celownik wydaje się piszącym zbyt słaby, dlatego wolą go zastąpić dopełniaczem z przyimkiem. I piszą takie zdania: „Z okazji rozpoczynającego się nowego roku akademickiego życzę dla Władz Uczelni, Kadry Akademickiej, Pracowników Administracji, Doktorantów, Studentów, realizacji własnych planów, odkrywania tego co nieznane i wykorzystania pojawiających się szans”. 

Być może rażące sformułowanie Życzę dla władz uczelni zamiast Życzę władzom uczelni jest pomyłką piszącego, który nie przeczytał swojego tekstu przed upublicznieniem. Chcę jednak na tym przykładzie zwrócić uwagę na składniowy problem. Badacze języka takie konstrukcje, jak w zacytowanym przykładzie, uznają za regionalizm kresowy. Dziś jednak wyrażenia typu: Moje uszanowanie dla pana profesoraDobry wieczór dla państwa trącą myszką i mogą być użyte co najwyżej żartobliwie.

A jeśli chodzi o dedykacje w książkach z autografami autorów, to mam i Ewie, i dla Ewy. Te celownikowe przeważają.

27.09.2024

Nie tylko mnie

W pewnej poczytnej gazecie przeczytałam artykuł o najnowszych serialach, a w nim tak sformułowane wyznanie: „Jestem prostym człowiekiem. Dacie mi serial Taylora Sheridana, to go obejrzę i najprawdopodobniej mi się spodoba. I raczej nie tylko mi”. Rzecz jasna, nie chodzi mi o seriale ani o upodobania autora, tylko o użyty dwukrotnie zaimek mi. Do jednego użycia mam zastrzeżenia.

Powiem żartobliwie: zaimkowa forma mi jest trochę biedna, bo stawia się przez nią takie wymagania, jakich nie stawia się innym formom zaimka ja. Jej miejscem w zdaniu jest pozycja nieakcentowana, dlatego najczęściej stoi po akcentowanym, „mocnym” czasowniku: Daj mi toNie podoba mi się to.  Może też stać przed czasownikiem, gdy akcent zdaniowy pada na czynność, jak w cytowanym zdaniu: …obejrzę i najprawdopodobniej mi się spodoba. Zaimek mi nie powinien natomiast stać w miejscach zarezerwowanych dla form mocnych, czyli na początku i na końcu zdania. Tam się powinien znaleźć zaimek mnieMnie się to nie podoba,  Daj to mnie.

Forma mnie powtarza się w odmianie zaimka ja aż w czterech przypadkach: w dopełniaczu, w bierniku, w miejscowniku i w celowniku. W celowniku obok mnie mamy też krótszą i słabszą formę mi. Kiedyś i w bierniku mieliśmy dwie formy: mnie i mię, ale mię zostało wyparte przez silne mnie. Można by więc na zasadzie analogii sądzić, że i w celowniku rozgości się mnie, które zdominuje formę mi.

Tymczasem okazuje się, że użytkownikom współczesnej polszczyzny nie odpowiada celownikowe mnie, a niektórzy uznają je wręcz za dziwne albo przestarzałe. Jeden z moich studentów zapytał, dlaczego tak często używam tej formy. I zapewne nie chodziło mu o konstrukcje dopełniaczowe: Nie ma mnie, ani o biernikowe: Widziałeś tam mnie?, albo miejscownikowe: Mówią o mnie. Chodziło mu o celownik, bo ja faktycznie mówię: Mnie się to nie podobaMnie się chce spaćPowiedz o tym mnieDajcie to mnie. A młodych to już dziwi, bo w każdym w tych zdań używają formy mi.

Niektórzy językoznawcy doszukują się w tej zmianie dobrych stron. Profesor Mirosław Bańko dowodzi pocieszająco, że z punktu widzenia ekonomii języka można uznać ten proces za korzystny, bo forma mi będzie jednoznaczna, celownikowa, a zakres formy mnie się zmniejszy. I pewnie trzeba przyjąć to pocieszenie, bo myślę, że tendencji do celownikowego mi w każdym miejscu zdania już nie zatrzymamy. Na razie jednak i ja, i wielu użytkowników wzorcowej polszczyzny, także profesor Bańko, nie akceptujemy tej zmiany i mówimy: Mnie się to nie podobaI nie tylko mnie.

20.09.2024

Pan Kość

Gramatyka nazwisk jest wciąż piętą Achillesa współczesnych Polaków. Widzę to, gdy sprawdzam testy egzaminacyjne moich studentów, którzy nie zawsze właściwie stosują wykute na blachę reguły. Trochę ich rozumiem, bo wzorce odmiany są różne i jest ich dość dużo. Zgodnie z nimi panowie muszą odmieniać swoje nazwiska, a panie tylko wtedy, gdy kończy się ono na samogłoskę -a. Wskazówką, jaki wzorzec odmiany trzeba wybrać, jest głoska lub grupa głosek na końcu nazwiska. Skupmy się tylko na nazwiskach mężczyzn, które mają formę tożsamą z rzeczownikami pospolitymi.

Co zrobić, gdy pan się nazywa Liść? Czy jego nazwisko odmienia się jak pospolity liść? Tak, ponieważ nazwiska zakończone na spółgłoskę miękką, na przykład Liść, Orłoś, Załąź, odmieniają się jak męskoosobowe rzeczowniki pospolite o takim samym zakończeniu: Liść jak liść: Liścia, Liściowi, Liściem, a Orłoś jak karaś: Orłosia, Orłosiowi, Orłosiem. Jeśli pan nazywa się Kość albo Dłoń, to ich nazwiska także odmieniają się według wzorca męskiego (mimo że rzeczowniki pospolite kość i dłoń mają rodzaj żeński): Kościa, Kościowi, Kościem, o Kościu; Dłonia, Dłoniowi, Dłoniem, o Dłoniu.

Gdy nazwisko tożsame z rzeczownikiem pospolitym kończy się na miękką spółgłoskę, przed którą stoi samogłoska e, to z reguły odmienia się jak ów rzeczownik. Pan Kwiecień – pana Kwietnia, bo kwiecieńkwietnia, pan Kamień – pana Kamienia, bo kamieńkamienia. Jeśli jednak nazwisko zakończone na -eć czy -eń jest jednosylabowe, to samogłoska e zostaje w odmianie zachowana bez względu na to, jak się odmienia wyraz pospolity. Dotyczy to na przykład nazwiska Dzień, które w Polsce nosi 213 panów (jak wynika z oficjalnego rejestru nazwisk). Pan Dzień odmienia swoje nazwisko tak: Dzienia, Dzieniowi, Dzieniem, o Dzieniu.

Inaczej niż pan Kwiecień czy pan Kamień odmieniają swoje nazwiska panowie Jarząb, Gołąb, Kozieł, Orzeł, Kocioł, Kozioł. Jeśli chcą potraktować je wzorcowo, to nie upodabniają ich do wyrazów pospolitych i odmieniają bez wymian głosek: Jarząba, o Jarząbie; Gołąba, o Gołąbie; Kozieła, o Koziele; Orzeła, o Orzele; Kocioła, o Kociole; Kozioła, o Koziole. Jeśli jednak uznają, że chcą się odmieniać „normalnie” (tak na pytanie urzędniczki, jak odmienić jego nazwisko, odpowiedział właściciel nazwiska), mogą używać form tożsamych z formami rzeczowników pospolitych i mówić o Gołębiu; o Koźle, o Orle, o Kotle. Takie formy uznane są jednak za potoczne, mniej staranne. Wariantów odmiany nie mają nazwiska jednosylabowe, np. Wąż, Dąb, Ksiądz (to ostatnie nosi 225 mężczyzn), które muszą zachować tematyczne -ą-: Wąża, o Wążu; Dąba, o Dąbie; Ksiądza, o Ksiądzu.

Czy reguły, według których odmieniamy nazwiska, są łatwe? Nie są. Czy musimy się ich trzymać? Musimy, bo umiejętność odmiany nazwisk jest najczulszym wskaźnikiem poziomu sprawności językowej.

13.09.2024

Sztuczne słowa

Czy są jakieś słowa, o których można powiedzieć, że są sztuczne albo sztucznie utworzone? Co to znaczy „sztuczny” w odniesieniu do słów? Takie pytania przyszły mi do głowy, gdy przeczytałam komentarz czytelnika mojego felietonu poświęconego nazwom żeńskim. Czytelnik twierdzi, że forma ministra jest utworzona sztucznie i nie jest efektem naturalnej ewolucji języka.

Zgadzam się, że ministra nie jest typową dla naszego języka formą słowotwórczą. W polszczyźnie końcówka -a nie tworzy nazw zawodów, czasem tworzy wyrażenia potoczne, a i te sporadycznie, np. blondyna. Z tego powodu formę ministra można uznać za bezpośrednią pożyczkę z łaciny, chociaż łacina – jako język martwy – nie stanowi już źródła zapożyczeń.

Czy istnieją jakieś słowa, o których można powiedzieć, że są sztuczne, a więc nienaturalne, nieautentyczne? Może za takie można uznać hybrydy, wyrazy złożone z elementów pochodzących z różnych języków? Hybrydami są takie na przykład formy, jak antypowieść, pseudonaukowy, telewizja czy autokar. Cząstki anty-, pseudo- pochodzą z greki, powieść, naukowy to słowa rodzime. Wyraz telewizja jest złożony z greckiego tele- i łacińskiego visio, a autokar z greckiego auto- i angielskiego car. Są to więc słowa sztucznie stworzone, ale przecież dla nas brzmią całkiem naturalnie.

Czy sztuczne są neologizmy? W pewnym sensie tak, bo nie są efektem rozwoju języka, tylko ktoś je celowo utworzył. Czasem autor opiera się na regułach słowotwórczych, jak Bolesław Leśmian, twórca zmorowania, beznamysłu, niedoumierania. Czasem neologizmy powstają wbrew regułom, jak slangowe i potoczne plażing, leżing, smażing, zapodać, zadziać się, romantyzować, smakówa i wiele innych. I tylko od nas, użytkowników polszczyzny zależy, czy uznamy je za jednostkowy językowy wybryk, czy przyswoimy, oswoimy i uznamy za naturalne. Dziś za normalne uznaje się na przykład słowo nastolatek, którego autorstwo przypisujemy Władysławowi Kopalińskiemu, albo słowo nosorożec – wymyślone w XVII wieku przez leksykografa Grzegorza Knapskiego. Ale XIX-wieczne propozycje zastąpienia rodzimymi słowami terminów obcych zostały uznane za sztuczne, więc się nie przyjęły, mimo że były etymologicznie przejrzyste: chowanna ‘pedagogika’, mysłowiec ‘mędrzec’, myślini ‘logika’, odwrotnica ‘antyteza’, nęka ‘troska’ i kilka innych.

Kto więc decyduje o tym, czy słowa się utrwalą czy zostaną odrzucone jako niejasne, niepotrzebne, sztuczne? Oczywiście my, użytkownicy języka, którzy w codziennym użyciu wyrażamy aprobatę dla konkretnych wyrazów. Forma ministra, zrazu potępiana, utrwala się w językowym zwyczaju i ani ja, ani mój czytelnik nie mamy na ten zwyczaj wpływu. Za sztuczne mogłabym uznać słowo paralimpiada, które wypiera poprawnie zbudowaną nazwę paraolimpiada, ale to powszechny zwyczaj językowy zadecyduje, która z nich się utrwali.

06.09.2024

Wspinaczka

Olimpijskie medale we wspinaczce na czas dla Aleksandry Mirosław i Aleksandry Kałuckiej obudziły uśpioną dyskusję o status nazw żeńskich we współczesnej polszczyźnie. Jak nazwać obie medalistki, czy są wspinaczami, czy wspinaczkami, czy raczej specjalistkami od wspinaczki? – pytają dziennikarze.  

Większość kobiet uprawiających sport bez wahania określamy formami żeńskimi: pływaczka, bokserka, piłkarka, biegaczka, rekordzistka, mistrzyni, zdobywczyni medalu itp. Jednak przy identycznie zbudowanej formie wspinaczka mamy wątpliwości. W słownikach języka polskiego wspinaczka to tylko ‘wchodzenie na szczyty stromych skał lub gór (albo po sztucznej ścianie) przy użyciu rąk, nóg i specjalnie do tego przeznaczonego sprzętu’, a wspinacz to ‘ktoś uprawiający wspinaczkę’. Czy więc można nazwać kobietę wspinaczką

Czytelnicy moich felietonów wiedzą, że można, bo wielokrotnie objaśniałam mechanizm tworzenia form feminatywnych. W języku szukamy reguł, prawidłowości, a jedną z nich jest tworzenie nazw żeńskich od nazw męskich za pomocą formantów -ka: malarka, nauczycielka, -ini: gospodyni, mistrzyni, -owa: krawcowa, królowa ‘władczyni’. Był czas w naszej historii, gdy żeńskie określenia godności i zawodów zostały zdominowane przez formy męskie, a kobiety pełniące prestiżowe funkcje nazywano „po męsku” z dodatkiem formy pani: pani dyrektor, pani kierownik, pani prezes. Dziś wracamy do żeńskich form, odświeżamy dawne i tworzymy nowe, bo takie są społeczne potrzeby. We współczesnej polszczyźnie funkcjonują obok siebie, w zgodzie!, żeńskie formy: pani kierownik obok kierowniczkipani dyrektor obok dyrektorkipani minister obok ministry, specjalistka od wspinaczki obok wspinaczki. Różnice między nimi są widoczne tylko na poziomie stylistycznym: konstrukcje ze słowem pani są bardziej oficjalne. Ale pod względem poprawnościowym prezesce czy wspinaczce niczego nie można zarzucić. 

W nazwie wspinaczka określającym zawodniczkę może uwierać jego wieloznaczność. Ale przecież wieloznacznych słów mamy w polszczyźnie znacznie więcej: myszka, pilot, język, zamek, korona, kolanko itd. Ich właściwe znaczenie wydobywa kontekst. Nie narzekamy też na podwójny sens nazw żeńskich, gdy mówimy: Przywitam się z pilotką, Zapytam portierkę, Zawołam konduktorkę. Podobnie jest ze słowem wspinaczka, którego wieloznaczność wspinaczom i wspinaczkom nie przeszkadza. Świetny przykład akceptacji tej wieloznaczności znalazłam na stronie Skalnik.pl w felietonie pt. „Wspinaczka jest kobietą”: „Kobieca wspinaczka (…) pozostaje w cieniu mężczyzn. Całkiem niesłusznie, bo kobiety wspinają się na równie wysokim poziomie, to znaczy pionie! Poznaj najbardziej utalentowane polskie (i nie tylko) wspinaczki, mistrzynie różnych rodzajów wspinaczki”.

W języku jest to wszystko, czego potrzeba jego użytkownikom i użytkowniczkom. Każdy może wybrać sobie słowa, które mu się podobają.

30.08.2024

Paraolimpiada

W Paryżu rozpoczęła się paraolimpiada. Tak nazywają się igrzyska olimpijskie, w których biorą udział osoby z niepełnosprawnościami. Paraolimpiada jest wyrazem złożonym z podstawy olimpiada i cząstki para-. Współcześnie olimpiadą nazywamy międzynarodowe zawody sportowe organizowane co cztery lata od 1896 roku. Olimpiada to także nazwa wieloetapowego konkursu z różnych dziedzin wiedzy, w którym biorą udział uczniowie szkół podstawowych i średnich.

Etymologicznie słowo olimpiada nawiązuje do starożytnych zawodów sportowych ku czci Zeusa, odbywających się co cztery lata w Olimpii w okresie od roku 776 przed naszą erą do roku 394 naszej ery. Ciekawostką jest, że w starożytnej Grecji olimpiadą nazywano też czteroletni okres między igrzyskami sportowymi, będący rachubą czasu. W słowie olimpiada jest więc nawiązanie do nazwy miejscowej Olimpia, kolebki zmagań sportowych.

Cząstka para- poprzedzająca wyraz olimpiada wywodzi się z greckiego słowa pará znaczącego ‘przy, obok, poza (czymś)’. Cząstka ta tworzy w polszczyźnie nazwy złożone, w którym człon para- znaczy ‘niby, prawie: paramilitarny, parapsychologia’. W paraolimpiadzie silniej uwidacznia się greckie znaczenie ‘przy, obok’.

Tak więc trwa paryska paraolimpiada, a w Polsce zaczęła się językowa dyskusja. Okazuje się bowiem, że zrozumiałą i przejrzystą słowotwórczo nazwę paraolimpiada działacze sportowi upodobnili do angielskiego tworu paralimpic, a w dodatku zrobili to arbitralnie i… trochę skłamali. Jak bowiem stwierdził prezes Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego: „To była dla nas trudna zmiana, szukaliśmy różnych rozwiązań, by obronić tę literkę „o”. Musimy jednak iść z duchem czasu i dopasowywać się do tego, co narzucają rozwiązania międzynarodowe. Nie cieszymy się z tego, bo wprowadzanie zmian językowych jest trudne i długotrwałe. Zasięgaliśmy nawet opinii Rady Języka Polskiego i otrzymaliśmy informację, że język jest żywy i ewoluuje”.

Nie trzeba zasięgać opinii Rady, by stwierdzić, że „język jest żywy i ewoluuje”, a w kwestii tworu „paralimpijski” nikt się do Rady z prośbą o opinię nie zwracał. Gdyby się jednak zwrócił, to opinia byłaby negatywna, o czym można przeczytać w oświadczeniu na internetowej stronie Rady. Negatywną opinię mają też internauci rozumiejący reguły języka: „Przez durne, biurokratyczne słowotwórstwo – pisze jeden z nich – tym wspaniałym sportowcom nie wolno już się odwoływać do Olimpu i greckiej tradycji, a jedynie do własnego kalectwa”. To aluzja do twierdzenia, że „paralimpijczyk” ma związek z greckim wyrazem paralegic, odnoszącym się do urazu kręgosłupa. Inny internauta prześmiewczo proponuje formę „paragrzyska” w miejsce paraigrzysk, skoro zbitka dwóch samogłosek przeszkadza działaczom Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego, dziś zwanego „paralimpijskim”.

Tylko ktoś, kto nie ma językowego słuchu mógłby tak wynaturzyć słowa paraolimpiada, paraolimpijczyk, paraolimpijka, paraolimpijski. Myślę jednak, że użytkownicy polszczyzny nie podporządkują się tym arbitralnie narzuconym słowotworom.

23.08.2024

Problemy z SOR-em

Mój dobry znajomy, dostarczyciel wielu językowych inspiracji, pyta: „Jeśli można mówić zarówno: w SOR, jak i w SOR-ze, do SOR i do SOR-u, to czy mogę tych form używać w jednym piśmie zamiennie, czy raczej trzymać się jednej z nich? Czy dbać o elegancję tekstu, czy aprobować twórczy nieład?”. Wyjaśnię (choć może niepotrzebnie), że SOR to skrótowiec utworzony z pierwszych liter nazwy Szpitalny Oddział Ratunkowy. Skrótowce są samodzielnymi wyrazami podlegającymi regułom gramatyki: odmieniają się przez przypadki, liczby, rodzaje.

Trochę mnie zmylił zawarty w pytaniu czasownik mówić, więc pytam kolegę, czy rzeczywiście mówi: idę do SOR, pracuję w SOR. Wszak form odmiennych używamy spontanicznie: nie ma SOR-u, piszę o SOR-ze. Podobnie postępujemy na przykład ze skrótowcem ZUS, gdy mówimy: idę do ZUS-u, rozliczam się z ZUS-em. Pytającemu chodziło jednak o użycie wyrazu SOR w piśmie, czyli pewnej formie tekstu urzędowego, który jest z natury rzeczy mniej swobodny niż tekst mówiony. W języku pisanym obie formy tego skrótowca: nieodmieniona i odmieniona są dopuszczalne. Potwierdza to prof. Adam Wolański w poradni językowej PWN: „Skrótowiec SOR podlega regularnej odmianie w liczbie pojedynczej i mnogiej. Często spotkać można również w przypadkach zależnych formy równokształtne z mianownikiem liczby pojedynczej. Jedne i drugie formy należy uznać za poprawne, por. ordynator SOR-u albo ordynator SOR, w SOR-ze pracuje pięciu lekarzy albo w SOR pracuje pięciu lekarzy”.

Problem fleksyjny został zatem wyjaśniony, można pisać i tak, i tak – jak mawia profesor Miodek. Pozostaje jeszcze problem stylistyczny: jeśli obie formy są poprawne, to czy dbać, jak to ujął mój znajomy, o elegancję, czy raczej stawiać na twórczy chaos? Chodzi o to, czy można formy odmienionej i nieodmienionej używać zamiennie w jednym tekście. Moim zdaniem nie, bo byłoby to uchybienie stylistyczne. Twórczy chaos może być atrakcyjny w tekstach artystycznych, ale w tekstach o charakterze informacyjnym potrzebna jest gramatyczna konsekwencja.

To jednak nie koniec językowych problemów z SOR-em. Mamy jeszcze problem składniowy: z jakimi przyimkami wchodzi w związek: idę do SOR-u czy idę na SOR? Pracuję w SOR-ze czy na SOR-ze? Tu też można „i tak, i tak”, w zależności od tego, jaką cechę nazwy SOR chcemy uwydatnić. Jeśli traktujemy ją jako jednolitą całość, to łączymy z przyimkami do i w: do SOR-u, w SOR-ze. Jeśli mamy w myślach słowo oddział, to zgodnie z utrwalonym zwyczajem łączymy je z przyimkiem na: na SOR, na SOR-ze.

Czy to wszystkie językowe zawiłości SOR-u? Nie! Jest jeszcze kwestia pisowni. Końcówki, które łączą się z podstawą, trzeba koniecznie zapisać po łączniku: SOR-em, SOR-ze. „Sklejanie” końcówki z wyrazem, niepoprzedzanie jej łącznikiem, jest błędem ortograficznym.

16.08.2024

Spór o dzień dzisiejszy

Nie wiem, dlaczego wyrażenie dzień dzisiejszy jest powodem nieustających sporów. Ostatnio wdałam się w dyskusję z pewną redaktorką, która uznaje to sformułowanie za błędne i „okropne” – jak o nim mówi. Pani redaktorka na dowód swoich racji przytacza felieton ze „Słówek”, magazynu o języku „Gazety Wyborczej”.

Autor felietonu, Jacek Wasilewski, zatytułował go tak: „W dniu dzisiejszym czy dzisiaj, czyli jak urzędnicy zakazili język”. Już samo słowo zakazić użyte w tytule wywołuje grozę i potępia sformułowanie w dniu dzisiejszym. Całe „zło” tkwiące w tym wyrażeniu przypisuje autor urzędnikom: „Otóż kiedyś na rozmaitych urzędowych formularzach widniał wydrukowany już napis: w dniu… Urzędnik wkręcał formularz w maszynę i wpisywał tam datę, którą później odczytywał notariusz czy sędzia (np. w dniu dwudziestego pierwszego listopada tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku). Potem, żeby skrócić sobie czas recytacji, czytano tylko w dniu i dodawano dzisiejszym”.

Być może tak było, choć pewna nie jestem. Wyrażenie dzień dzisiejszy w znaczeniu ‘dziś’ notowane jest w „Słowniku języka polskiego”, tzw. warszawskim, wydanym w 1900 roku (czy były już wtedy maszyny do pisania?). Sformułowania do dnia dzisiejszego, po dzień dzisiejszy notuje także „Słownik języka polskiego” pod red. Witolda Doroszewskiego z 1960 roku i ilustruje cytatami zaczerpniętymi z literatury, na przykład: „Do dnia dzisiejszego sama nie mogła zrozumieć, dlaczego jej się wtedy to półzwierzenie wyrwało”. Nie jest to więc „betonowa konstrukcja mowy urzędowej”, jak pisze Jacek Wasilewski, tylko wyrażenie mocniejsze niż słowa dziś, dzisiaj, do dzisiaj. Nawiasem mówiąc, rozbudowanego sformułowania po dzień dzisiejszy nie da się zastąpić jednym słowem, można je tylko wymienić na inne rozbudowane sformułowanie: po dziś dzień.

Współcześnie wyrażenia dzień dzisiejszy, w dniu dzisiejszym przynależą do stylu kancelaryjnego, są więc właściwe tekstom urzędowym i różnym oficjalnym dokumentom. Sformułowania w dniu dzisiejszym, w dniu wczorajszym, w dniu jutrzejszym mają swoje miejsce na innym poziomie stylistycznym języka niż słowa dzisiaj (dziś), wczoraj, jutro, których używamy w języku potocznym. Ale wszystkie mają prawo do istnienia!

Nietrafny jest też zarzut, jakoby dzień dzisiejszy był pleonazmem, czyli „masłem maślanym”, o czym pisze Jacek Wasilewski: „Kończę dzień dzisiejszy z obawą, że jednak ten pleonazm może być już na dobrej drodze do narodowej afirmacji (…)”. Przecież dzień to ‘okres od wschodu do zachodu słońca’, a dzisiejszy to ‘bieżący, obecny, odnoszący się do obecnego dnia, taki, który zdarzył się dziś’. Skoro dzień może być wczorajszy, przedwczorajszy, jutrzejszy, to może być i dzisiejszy.

Zatem nie ma co kruszyć kopii o dzień dzisiejszy, bo choć rzeczywiście bywa niefortunnie używany, to czasem może się przydać. Ważne, by wiedzieć, co i komu chcemy przekazać i dobrać do treści stosowne słowa.

09.08.2024

Oddaj fartucha!

Pewna moja znajoma nie może przestać się oburzać na tytułowy zwrot upowszechniony w popularnym programie telewizyjnym. – Jak można tak kaleczyć język ojczysty! – mówi ze zgrozą. Z oburzeniem przytacza też zasłyszaną wypowiedź nauczycielki, która do grupy dzieciaczków spacerujących po parku mówi: Złapcie sznura! Jak to sznura? – pyta. – Chyba sznur!

Czy oburzenie znajomej jest uzasadnione? Po trosze tak, bo zwroty oddaj fartucha czy złap sznura zamiast oddaj fartuch i złap sznur są dla użytkowników wzorcowej polszczyzny wciąż rażące. Jednak się rozpowszechniają, a formy powszechnie używane wchłania norma użytkowa. O co konkretnie chodzi? O to, że w polszczyźnie rzeczowniki męskie nieżywotne, na przykład fartuch, sznur, mają w bierniku formę równą mianownikowi: kogo, co widzę? – fartuch, sznur. Inaczej jest z rzeczownikami żywotnymi, na przykład sąsiad, tygrys, które mają biernik równy dopełniaczowi: D. kogo, czego nie ma? – sąsiada, tygrysa, B. kogo, co widzę? – sąsiada, tygrysa. Zatem – mówiąc najprościej – w bierniku rzeczownik żywotny ma końcówkę -a, a nieżywotny jej nie ma.

Tymczasem współcześnie rzeczowniki nieżywotne zaczynają się w bierniku upodabniać do rzeczowników żywotnych i chętnie przyłączają końcówkę -a. Nie dzieje się to konsekwentnie, tylko stopniowo, niepostrzeżenie. Już mówimy: grać w ping-ponga, grać w tenisa, a coraz rzadziej: grać w bilard. Obok połączeń: jeść bigos i jeść żurek, mamy też połączenia: jeść pomidora, jeść kalafiora (ja jeszcze jem kalafior, ale jestem w tym chyba odosobniona). Mówimy: palić papier, ale palić papierosa, kupić samochód, ale kupić mercedesa. Choć norma wzorcowa polszczyzny zaleca solić pomidor, znajdować grzyb i jeść kotlet, czyli użyć formy biernika równej mianownikowi, to chyba tylko kotlet występuje w wariantach: jeść kotlet i jeść kotleta (ten pierwszy wariant jest coraz rzadszy). Dominuje biernik równy dopełniaczowi: solić pomidora, znaleźć grzyba, zawiązać buta, wytrzeć nosa. Nawet stek się poddał, i tort się poddaje, o co starłam się swego czasu ze znajomymi, którzy (nowocześnie!) jedzą steka i kroją torta¸ a ja (tradycyjnie) obstaję przy formach jem stek i kroję tort.

Czy więc ci, którzy oddają fartucha i łapią sznura popełniają błąd? Jak widać – nie, zwłaszcza w mowie potocznej. Jesteśmy świadkami (i sprawcami) historycznej zmiany gramatycznej i pewnie tego procesu nie zatrzymamy, bo choć powolny, to wydaje się nieuchronny. Wystarczy przypomnieć, że w początkach naszego języka wszystkie rzeczowniki miały biernik równy mianownikowi, stąd powiedzenia: być z kimś za pan brat, wyjść za mąż, wsiadać na koń. Dziś jeszcze nie powiemy: Muszę kupić nowego komputera, ale młodzi już mówią: Muszę kupić nowego kompa, Podaj mi mojego fona (tj. telefon), Puść mi sygnała.

Czy wkrótce wszystkie formy biernika będą równe dopełniaczowi? To zależy od siły naszego oporu, który jest jednak coraz słabszy...

Używamy plików cookies, aby zapewnić najlepszą jakość. Kontynuując korzystanie z naszej strony, zgadzasz się z naszą polityką dotyczącą plików typu cookies.